Siedzimy od 10 dni na Penangu. Lenimy się. Mobilizujemy. Nabieramy sił przed klimatem strefy umiarkowanej. W trzech słowach: nic nie robimy :-) No i to jest bardzo piękne.
Georgetown robi to wszystko razem z nami, to miasteczko w którym od 10 dni mijamy na ulicach te same (turystyczne, należy dodać) twarze starszych panów wychylających kolejne piwko i młodych angielek szukających przygody.
Nasz hotel wydawał się być wymarły, a też okazał się tylko leniwy. Penang = lenistwo. Lenistwo = Penang. To idealne miejsce, żeby bez wyrzutów spalać się słońcem w wodzie po pas :-)
Jeśli chodzi o nasze plażowanie, to polecamy pewien trik, który wyniknął z naszej nieświadomości. Zamiast sunąć autobusem 101 do samego końca, na właściwe Batu Ferringi, wysiedliśmy wcześniej, pod Hydro Hotelem, a tam po drugiej stronie ulicy plaża jak marzenie! Nieskażona stopą białasa, ani żółtego, strzeżona, czyściuteńka, parząca w stopy złotym piaskiem plaża. Dla wybitnie oszczędnych mamy jeszcze jeden trik, zamiast sunąć klimatyzowanym, mającym wifi, czyściutkim miejskim autobusem za 2,70MYR, jest też wariant do wyboru: prywaciarz nr 1-1B (do złudzenia przypominający te lubelskie ;-) za 2,50MYR! Ale NAWET MY nie korzystaliśmy z tej opcji ;-)
Nasza wyspiarska przygoda dobiega już końca, to był piękny czas, czas wkroczenia w dziestkę i dziestkę z piątką u ogona.
Za życzenia pięknie dziękujemy!
pomidorek
KOSZTY:
spanie: 20MYR/dwójka
bilet autobusowy Penang-Kuala Lumpur: 35MYR/os
bilet na prom Penang-Butterworth: 1,2MYR/os/dwie strony
bilet pociągowy Butterworth-Kuala Lumpur: 34MYR/os/2klasa/nocny
bilet na autobus miejski KOMTAR-Batu Ferringi: 2,7MYR/os