Od 5 dni siedzimy w Malezji, na wyspie Penang, dokładnie w Georgetown, które urzekło nas od razu spokojem, mimo, że to stolica wyspy, największe jej miasto. Postanowiliśmy tu zostać na dłużej z różnych powodów: po pierwsze jest tu leniwie i cicho (przynajmniej w tej dzielnicy w której my mieszkamy). Po drugie mamy blisko nad wodę i plażę która tak jak miasto jest spokojna i prawie bezludna (przynajmniej tam gdzie my byliśmy). Po trzecie kończy nam się kasa i to jest doskonałe miejsce na ostatnie leniwe chwile przed powrotem do domu, a na podróżowanie po dosyć drogiej Malezji nie przewidzieliśmy środków w naszym dziurawym budżecie:). Wreszcie po czwarte - od czasów wyjazdu z Indii szukaliśmy naszego ulubionego dania - masala dosa i zupełnie przypadkiem trafiliśmy na masale w jednej z hinduskich knajp (Kriszna, polecamy!). Jemy ją codziennie, czasem nawet częściej, ku zdziwieniu obsługi która bajeruje Dorotę na wszelkie sposoby, świdrując ją wzrokiem tak, że by mur przebiło, ale Dorki nie rusza.
Samo miasto z europejską zabudową, wąskimi ulicami i szklanymi wieżowcami. Wszystko to jakoś gra ze sobą, do tego jeszcze trzeba dodać, że ponad połowę populacji wyspy stanowią Chińczycy, 30 procent to Malezyjczycy, a reszta to Hindusi.
Jakoś się kręci, ładnie i przyjemnie, nawet Hindusi mają czysto na swojej dzielnicy, ale miny ponure jak w Indiach. I obyczaje jakby żywcem z tamtąd przeniesione.
Żar się z nieba leje,
pomidor pozdrawia.
KOSZTY:
Bilety pociagowe Bangkok-Hat Yai: 339BAT/3klasa (17 godzin)
Bilet na mikrobusa Hat Yai-Butterworth: 320BAT (4godziny, opcja lepsza niż pociąg)
Prom Butterworth-Penang: 1,2MYR (20 minut)
Spanie: 20MYR/2os, pierwszy hotel za 7eleven przy Love Lane.
Masala Dosa: 1,7MYR ;-)