Chodzac po klimatyzowanym i (trzeba to przyznac) supernowoczesnym lotnisku w Bangkoku nic jeszcze nie przeczuwalismy. Wyjscie na zewnatrz bylo jak wejscie do zaparowanej po goracej kapieli lazienki. Jak inchalacja pod scierka. Jak uderzenie mokra, goraca szmata po twarzy. Siedzimy w tej zaparowanej lazience do dzis. Na zewnatrz ok +30/35stopni, w klimatyzowanym autobusie +21st. Jesli chodzi o droge z lotniska do miasta, to prosze sie nie nabierac na AirportExpress Bus, kosztuje 150BAT, co jest kwota nie mala. Trzeba wyjsc przed lotnisko, zlapac darmowy shuttle bas na dworzec, i stamtad autobusem 506 za 33BAT/os do samego celu, ulicy Khao San, jak opisal to (tfu!) Pascal, dzielnica zatloczona przez turystow z plecakami, o malym budzecie ;-)
Po drodze, tzn jeszcze na dworcu autobuswowym, nasza uwage zwrocil sympatyczny pan w slomianym kapeluszu, z pletwami przeczuconymi przez glowe o buzi i budowie niedzwiedzia. Stal, jadl loda i trzymal karteczke z napisem guest house. W autobusie dobra Dorota zapytala Pana czy nie szuka hotelu, a on z wielkim usmiechem powiedzial "I very dont speak english, ja ruski" :-) To sie nagadalismy, łamanym naszym rosyjskim, jego polskim,a do rozmow wlaczal sie tajlandczyk z obslugi autobusu.
Zabralismy Wladimira ze soba i wychaczylsimy tanie spanie(200 BAT/2os). Dorke zaczepil po drodze chlopak, Konrad z kolega Mirkiem, mieszkamy w tym samym Guest Housie, wybralismy sie ekipa, razem z Wladimirem na miasto, jedzenie i miejscowe piwo. Pierwszy alkohol na wyjezdzie ;-) Nocny Bangkok zatloczony, wiecej bialasow widac na ulicach niz tajow, a jak juz sie jakis znajdzie, to zazwyczaj proponuje sex w 16 wariantach do wyboru. Towarzystwo damy ich nie peszy ;-) Pierwsze wrazenia bardzo bardzo dobre, locelsi bardzo mili (przebijaja w tym nepalczykow), zostajemy tu do Nowego Roku.