Już samo lotnisko wygląda nieźle. Wielka przestrzeń, wszystko precyzyjnie zdobione, widać, że dopięte na ostatni guzik. Na zewnątrz nie jest gorzej, Marrakesz jest czystym i zadbanym miastem, choć zamieszkanym, przez wariackich kierowców. Zgodnie z radami wszystkich wkoło nie daliśmy się zrobić w trąbę już na samym początku i zamiast taxi wsiedliśmy do busa, który zawiózł nas do samego centrum, na plac Djemaa el Fna. Nasze serca od razu podbiły uliczne stoiska z wyciskanymi na żywo sokami z cytrusów, więc zanim znaleźliśmy hostel polecany przez Maćka zdąrzyliśmy poznać prawie wszystkie smaki marokańskiej, cytrusowej uciechy.
Zakwaterowani ruszyliśmy na rekonesans. Miasto robi niesamowite wrażenie. Widać (i słychać z minaretów), że króluje islam, nie da się tego nie poczuć.
Warto wybrać się na Djeme wieczorem, zeby zobaczyc prawdziwy, naprawdę tętniący życiem nocny Marrakesz, spróbować pysznej ryby z drucianej, prowizorycznej knajpy rozkładanej na szybko popoludniu, zagrać w durną grę typu łowienie fanty na wędkę, albo obejrzeć uliczne przedstawienie.
Za dnia natomiast, największą atrakcją medyny są suki, targowisko na którym można kupić dosłownie wszystko; od wełnianych czapek, poprzez jedwabne szale, po usługi bioenergoterapeutów. My wybraliśmy się też do Jardin Majorelle, miejskich ogrodów botanicznych, które powalają nie tylko swoją roślinnością, ale też architekturą. Dobre miejsce na odpoczynek po zakupach w medynie.
Marrakesz nam się podoba, ale nas ciągnie w mniej zurbanizowane tereny, więc po wszelkich kalkulacjach (głównie czasowych) ruszamy do nadmorskiej Essaouiry.
KOSZTY:
sok z pomarańczy: 10MAD/szklanka
spanie: 150MAD/2os