Wczoraj po szalonej (27 godzinnej) jezdzie dotarlismy do romantycznego miasta, Hanoi. Pierwsza taka moja (Doroty) komuna w zyciu. Na polska urodzilam sie ciut za pozno, a ta nepalska czy laotanska nie mialy takiego kalibru ;-)
Ale od poczatku. Wyjechalismy z Louang Prabang w Laosie 14 stycznia wieczorem. Za cel obralismy sobie miasteczko Xam Nua, niedaleko Nameo, wioski w ktorej mozna przekroczyc granice z Wietnamem (wlasciwie to nie bylismy do konca pewni czy mozna, bo w przewodnikach bylo napisane ze mozna tylko na poludniu). Dojechalismy do Xam Nua na 8.05, autobus do Nameo odjechal o 8.00 i jak sie okazalo byl to jedyny kurs do granicy. Szybko wskoczylismy na tuktuka i pocielilsmy na przystanek z ktorego moglismy dojechac do Nameo, a dalej do Hanoi. A tu klops. Dupa. Jest jeden przewoznik, ktory tnie do Hanoi bezposrednio, nie ma konkurencji, a podal cene zaporowa(45$!). 8 rano, my prawie nieprzytomni a tu trzeba sie targowac. Po 10 minutach zjechalismy z ceny chociaz i tak nadal byla kosmiczna(35$), ale nie mielismy wyjscia. Ruszylismy do granicy, a dalej do Hanoi. Po drodze, z racji tego ze mielisy kiepskie miejsca, uknulismy plan. Michal rozmawial z szefem busa, Dorota udawala ze ja brzuch boli. Ale jak udawala!! Glos jej sie lamal, w oczach lzy, Michal zaczal wierzyc ze cos jest nie tak. Efekt: super wygodne miejsca z przodu z podpraciem na rozprostowanie nog z workow ze zbozem, ktore jak za dotknieciem rozczki znalazly sie w busie gdy tylko przekroczylismy granice z Wietnamem. Sama odprawa bez problemow, chociaz po wietnamskiej stronie czuc juz komune. Dodatkowe papiery do wypelnienia, przeswietlanie bagazu jak na lotnisku, wszystko megabiurokratyczne i wojskowe. Za przekroczenie granicy trzeba zaplacic nie wiadomo czemu dodatkowe 2000 dongow.
A podroz jak sie okazalo naciagana, powiezli nas naokolo, zamiast 200km do celu, mielismy ok. 500km, wietnamczyk jak polak, potrafi naciagnac ;-) Po drodze niezapomniane przezycie, z bankomatu wyciagalismy 5mln. Taka tu inflacja.
Wczoraj wieczorem w koncu dojechalismy do celu. Dzis odpoczynek, spacer po miescie, jutro rozeznanie, zobaczymy slawne jeziora w centrum miasta, zmumifikowane zolwie, moze park Lenina, mauzoleum Ho Chin Minha.
Wietnamczykow poki co nie lubimy, a tak sie osluchalismy ze mili, pomocni itd. My jeszcze nikogo milego nie spotkalismy, kazdy chce nas wkrecic i zarobic na nas. Logiczne jak dla nich, dla nas smutne. Druga, to lepsza twarz Wietnamu zobaczymy pewnie gdzie na wsi, ale to za jakis czas.