Takie to życie. Lot z London City opóźnił się o ponad godzinę, a co za tym idzie uciekł nam samolot z Amsterdamu do Delhi. Zabrakło 10 minut. Przebukowaliśmy się (za darmo, bez nerwów) i przez Paryż lecimy jeszcze dziś do Delhi, niczym japońska wycieczka zrobimy trzy stolice w 12 godzin! (a rozmawialiśmy dziś z Rafałem, że Paryż fajnie wygląda z góry, będziemy mieć okazję prędzej się o tym przekonać niż myśleliśmy :-)) Nasz "bagaż podręczny" budzi niemałe zainteresowanie, to już trzecie lotnisko, na którym przetrzepali nas z powodu palnika primus. Generalnie cało wychodzimy z opresji i odkrywam w sobie coraz to nowe możliwości i nieeksplorowany dotąd w takiej skali zasób słownictwa angielskiego! :-)
Teraz Hurki wisi nade mną i chucha mi w twarz aromatem po orzechowych wafelkach familijnych zakupionych w polskim sklepie Basia w Londynie. A tak marudził, że mu się chce pić.