Zaczęło się pięknie. Londyn przywitał nas gościnnie, a raczej Ania, Rafał i Julka.
Trafiliśmy do Ich mieszkania a tam atmosfera jak w domu. Kurde, posiedzielibyśmy tu jeszcze chwilę, chociaż jeden dzień. Pokazali nam kawał miasta, tzn. to co najważniejsze, żeby narobić smaku na więcej, na przyszłość. Oprócz bujania się po mieście szukaliśmy też przelotki do obiektywów, bo ta która miała z nami wyruszyć z Lublina, została w drugiej torbie. Przelotki nie ma chociaż Rafał dołożył wszelkich starań abyśmy coś dostali. Trudno, mamy jeden obiektyw,a dwa pozostałe jadą z nami na gapę, ale czy się przydadzą to się zobaczy, może w Delhi coś znajdziemy? Jutro rano Rafał odwozi nas(skąd tacy ludzie się biorą??!) na lotnisko.
Następny wpis z Delhi. (o ile nie spełni się przepowiednia gościa od komiksów, któremu przyśnił się lot z London City Airport zakończony w Tamizie!)... historia zasłyszana od Rafała.
edit
Tu pisze Dorota! Michał wczoraj nie napisał, że chciał dokonać zamachu na moją osobę! Za pomocą zimnej i bezwzględnej manipulacji opętał mój zmęczony umysł i przekonał mnie, że powinnam pozbyć się włosów. Gdyby nie to, że fryzjerka nie miała wolnego terminu na wczoraj, siedziałabym tu teraz w wersji unisex! To chyba tyle.
Ps. Kupiliśmy sobie czerwony barszczyk w wersji gorący kubek na wigilię w Nepalu ;-)